Nabożeństwa ku czci
Św. Rity

Każdy 22. dzień miesiąca,
godz. 17:00 / 18:00.

Więcej informacji...

Msze Święte

Niedziele i Święta:

7:00, 8:30, 10:00,
11:30, 12:45, 17:00

Dni powszednie:

7:00, 18:00
(od 1.X do 31.XII
7:00, 17:00)

Parafia p.w. św. Jana Kantego
Jaworzno - Niedzieliska

Artykuły

Kropielnica

(Mt 28, 16-20)

28 września 1952 r. w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Wojciecha i Katarzyny w Jaworznie, zostałem ochrzczony w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Przez to wydarzenie Jezus Chrystus włączył mnie w życie samego Boga w  ten niepojęty, pozaziemski krwiobieg miłości. Im więcej lat mi przybywa, tym większą przeżywam radość z tego, że Bóg po prostu jest, a ja jestem w Nim. Ten proces poznawczy rozpoczął się we wczesnym dzieciństwie od doświadczenia domu rodzinnego i od doświadczenia miłości rodziców, w której czułem się bezpiecznie w nie całkiem bezpiecznych czasach. To podstawowy majątek, jaki odziedziczyłem, który, między innymi tym różni się od innych dóbr, że jest niezbywalny.  Mogę dziś powiedzieć z całym przekonaniem, że miłość weryfikuje się w relacji z „tym trzecim” – miłość rodziców weryfikuje się zarówno w relacji z Bogiem, jak i w relacji z dzieckiem. Dramaty zaś rozbitych małżeństw i przeciąganych lub porzucanych dzieci, są niestety, tej tezy bolesnym uzasadnieniem.

Doświadczenie domu rodzinnego bardzo pomaga mi w zmierzeniu się z tajemnicą Trójcy Przenajświętszej – jednego Boga o jednej boskiej naturze  w trzech osobach. Gdyby była w Bogu jedna osoba, nieskończenie się kochająca, byłby to swoistego rodzaju narcyzm – jestem doskonały sam dla siebie, sam siebie podziwiam. Gdyby były w Bogu dwie osoby i każda dawałaby każdej wszystko, byłby to egoizm – jesteśmy tylko dla siebie. Tymczasem w Bogu są trzy osoby w fantastyczne relacji wirującej miłości. Każda każdej daje 100% i każda od każdej 100% przyjmuje. Ta trzecia osoba uwiarygadnia relacje pozostałych dwóch. 

To w tej wirującej miłości powstał pomysł na świat, powstał pomysł na człowieka i pomysł na mnie. To tu powstał plan uratowania człowieka, uratowania mnie, bo z tej rzeczywistości wyszedłem i do tej rzeczywistości wracam.

W moim domu rodzinnym zawsze przy drzwiach wejściowych wisiała i wisi kropielniczka przeznaczona na wodę święconą.  W polskich kościołach od XI w., a w domach prywatnych od XVII/XVIII w. kropielnice mają, dziś bezpieczniej powiedzieć – miały swoje miejsce. Zakorzenione w starotestamentalnych rytualnych obmyciach, z podobną nieco funkcją w bazylikach starochrześcijańskich i z ukształtowanym w tradycji Kościoła przesłaniem wspomnienia Sakramentu Chrztu Świętego.  Gest zanurzenia końców palców  w wodzie święconej oraz uczynienie  znaku krzyża stawia nas w obecności Boga Trój-jedynego, w tym wirującym trójkącie Miłości.  Jako ochrzczeni w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, świadomi tego faktu, tworzymy przestrzeń wolności i równości. I tylko wtedy możemy prawdziwie kochać i być kochani. Zarówno świątynia, dom i rodzina, potrzebują relacji budowanych przez ludzi wolnych i równych. Nie liczy się, ile masz lat i gdzie się urodziłeś, nie liczy się, ile masz na koncie, nie liczy się, jakie masz wykształcenie itp. Liczy się czy chcesz kochać i być kochanym.

W tę Uroczystość Trójcy Przenajświętszej AD 2021 patrząc na wyschnięte kropielnice stawiam sobie pytanie: czy będą kiedyś napełnione wodą święconą i czy kiedyś nasze serca znów zaczną kochać?

Dwie rzeczy wiem na pewno. Pierwsza to, że z najwyższą powagą muszę wziąć słowa Chrystusa: Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata.

Druga zaś to, że w kropielniczce domowej mogę mieć wodę święconą, a w sercu miłość.

 

                                                                                                         Ks. Lucjan Bielas

Język miłości

(J 15, 26-27; 16, 12-15)


A było to na samym początku, w szóstym dniu, według biblijnego opisu aktu stworzenia wszechświata: - wtedy  to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi, i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą (Rdz 2, 7).

Owo tchnienie Boga jest nie tylko darem życia, ale cząstką samego Boga, daną stworzonemu człowiekowi i uzdalniającą go do podjęcia ze Stwórcą świadomej współpracy będącą kontynuacją Jego dzieła. Cząstka ta z natury swej  nieśmiertelna, od Boga wychodzi i do Boga wraca. Określamy ją mianem ludzkiej duszy, dzięki której człowiek nie tylko żyje, jak inne istoty, ale uzyskuje rangę osoby, czyli jest uzdolniony do swoistego rodzaju dialogu z osobowym Bogiem.

Można by powiedzieć, że oknem, przez które dusza człowieka niejako wyziera na ten świat, jest twarz człowieka. Nie ma nic piękniejszego od pełnego życia ludzkiej twarzy i nic smutniejszego, kiedy zastyga po śmierci człowieka. Jednakże największym zranieniem i okaleczeniem ludzkiego oblicza jest grzech.  O wadze komunikacyjnej twarzy , jak nigdy dotąd,  przekonujemy się teraz, doświadczając  wątpliwego uroku zbiorowej maskarady, przekładającej się również na rosnące problemy z interpersonalną komunikacją.

W historii świata Bóg przygotował dla człowieka pogubionego w grzechu drugie tchnienie. Jest nim Duch Święty, który od Ojca i Syna pochodzi, a Który jest trzecią osobą Trójcy Przenajświętszej.  Celem Jego zesłania, jest udoskonalenie komunikacji między człowiekiem a Bogiem i komunikacji między ludźmi. Jej językiem jest język miłości, który ludzie utracili, a czego symbolem stała się biblijna wieża Babel.

Odczytajmy jeszcze raz pierwotny zamysł Stwórcy: A wreszcie rzekł Bóg: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam” (Rdz 1, 26).

Obraz ten zakłócony przez grzech, w oczach Bożych stał się na powrót czytelny, przez oczyszczenie dokonane w Jezusie Chrystusie. Jakże wymowna jest scena z Ostatniej Wieczerzy, kiedy to Chrystus umywa stopy swoim uczniom i jakże znaczące są Jego  słowa skierowane do Piotra: Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty (J 13, 10). Tylko Jezus był w stanie nas prawdziwie obmyć.  Przyjął postać człowieka, aby tego dokonać. Nam zostawił przykład i polecenie, aby sobie wzajemnie nogi obmywać, aby sobie wzajemnie służyć. To jest prawdziwie język miłości.

Zjednoczeni doświadczeniem śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, cieszący się obecnością Najświętszej Maryi Panny, gotowi do służby Bogu i ludziom, Apostołowie otrzymali dar Ducha Świętego. Bóg prześwietlił ich swoją miłością i mocą. Efekt był niesamowity, czego doświadczyli ci pielgrzymi przybyli do  Jeruzalem, których wokół Wieczernika zgromadził powiewem wiatru.

Bóg w uczniach Jezusa stał się  czytelny, a oni zaś okazali się dzięki temu godni zaufania. Po raz pierwszy w dziejach Jeruzalem pielgrzymi wyszli ze świętego miasta prawdziwie zjednoczeni z Bogiem, doświadczywszy języka Jego miłości. A stało się to przez tych, którzy Bogu oddali całych siebie, bo język miłości, to 100% dawania i 100% otrzymywania.

Stawiam sobie pytanie w 44 rocznicę moich święceń kapłańskich, mojego wyjścia z Wieczernika;

- czy  pozwalam Bogu na to, aby  mówił przeze mnie językiem miłości? Niestety nie zawsze, a przecież na obrazku prymicyjnym napisałem: Usłysz mój głos w swej dobroci Panie!

 

 

                                                                                                        Ks. Lucjan Bielas

To rozstanie, nie jest rozłąką

 (Mk 16, 15-20)

- Rozkwitająca wiosna  cudowny maj, radosny okres wielkanocny,  pełne swoistego uroku nabożeństwa Maryjne, w tym roku nieco skromniejsze, ale zawsze bardzo ważne, pierwsze Komunie św.

- Dziś pogrzeb koleżanki z klasy, Grażyny. Przy urnie z jej prochami zdjęcie pięknej kobiety.

- Jutro wigilia Wniebowstąpienia Pańskiego.

- Czy to tylko proza ludzkiego, życia. A może jednak warto chwilkę się zatrzymać i nim, jak to poeta mówi – wieko spadnie, postawić sobie pytanie o jego sens o nić łączącą te wszystkie majowe wydarzenia.

Zstąpienie Boga na ziemię nastąpiło wtedy, kiedy to Bóg poprosił człowieka o jego ludzkie życie i kiedy człowiek wyraził na to swoją zgodę. W Maryi i przez Maryję stało się to możliwe. Niezwykłe  ograniczenie się przez Boga wolą człowieka w owej partnerskiej współpracy, było niezmiernym jego – człowieka, wyniesieniem. Uniżony do bycia człowiekiem Bóg – Jezus Chrystus, po wypełnieniu swej zbawczej misji, wraca do swej Boskiej rzeczywistości, której przecież nigdy nie opuścił, jest bowiem prawdziwym, wszechmogącym Bogiem i nasza ludzka logika bytu w Nim po prostu nie działa.

Z pokorą intelektu, bo cóż nam więcej zostało, wpatrujemy się wraz z Apostołami w niebo, odprowadzając oczami wiary wstępującego tam Chrystusa. Ciesząc się doświadczeniem Jego zmartwychwstania, które na głowie postawiło całe nasze ziemskie życie, otwierając wieczne perspektywy, cieszymy się, że zabrał ze sobą naszą ludzką naturę. Teraz jeszcze głębiej rozumiemy, dlaczego  Jezusowi tak bardzo zależało, aby uczniowie dotykali Jego zmartwychwstałego ciała i doświadczyli „namacalnie” zachowanych w nim ran. Wstępując do nieba, zabiera w tę wirującą miłość Ojca, Syna I Ducha,  ludzkie ciało, mówiąc do nas: A gdy odejdę i gdy przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy tam byli, gdzie ja jestem (J 14,3).

To rozstanie, nie jest rozłąką!

Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Ten, który wstąpił, dalej jest z nami i to w fizycznej, realnej obecności.  Kiedy Jezus przez usta Apostołów, ich następców oraz kapłanów  wypowiada nad chlebem i winem słowa: To jest ciało moje; To jest kielich Krwi mojej, to ja Mu wierzę. Wierzę, że pod postaciami chleba i wina jest realnie i fizycznie obecny On, Jezus Chrystus, Bóg-Człowiek. Te słowa wypowiada Bóg, więc ja człowiek, uszy swej ludzkiej logiki kładę po sobie i po prostu wierzę!  A kiedy Go przyjmuję i w swym ludzkim sercu daję Mu mieszkanie, czuję się domownikiem samego Boga. Za św. Pawłem mogę powiedzieć:  Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Gal 2,20).  Tak zakorzeniony w Bogu mogę się wystawić na wichry tego świata.

Pod koniec uroczystości pogrzebowej śp. Grażyny, jej syn Miłosz, przejętym głosem, naszkicował obraz kochającej matki, w której miłość przerosła urodę. Bo takie są matki.

Z wdzięcznością myślę o Maryi. Była pod krzyżem, zmartwychwstały Syn  Jej się nie objawił, nie żegna Go podczas Jego wniebowstąpienia, ale jest z Apostołami przy wyborze Macieja i przy zesłaniu Ducha Świętego. Jest z nami w takiej niesamowitej solidarności, którą zmartwychwstały Jezus ujął w słowach: Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli (J 20,29).

Proszę Jezusa przez wstawiennictwo Maryi, abym w tym zawirusowanym świecie, nigdy nie zaniechał  głoszenia Jego Ewangelii.  Przyjdź Duch Święty i napełnij mnie swoimi darami.

 

                                                                                        Ks. Lucjan Bielas

Oświadczyny

(J 15, 9-17)


Różne składamy sobie wyznania. Niewątpliwie największe i najbardziej zmieniające nasze życie to wyznania miłości. Nieraz na takie wyznania daremnie czekamy i zabiegamy o nie całe życie, a w ich braku upatrujemy osobisty dramat. Wiemy, że nikogo do takich wyznań nie możemy zmusić, a tym bardziej do  konsekwentnie idącej za nimi życiowej postawy. Wyznanie miłości jest najpiękniejszym aktem wolnej osoby, gotowej na wszystkie  płynące z tego konsekwencje. Owe, uroczyście nazywane – oświadczyny, są deklaracją dania swojego życia drugiej osobie i gotowością na przyjęcie jej życia. Dwoje stają się jednym, a miłość sprawia, że są jeszcze wolniejsi.

Jest pewien osobliwy paradoks. Dla wielu z nas wyznanie miłości, złożone przez drugiego człowieka, ma zdecydowanie większe znaczenie, niż wyznanie miłości, jakie składa nam Bóg. Te Jego oświadczyny, traktujemy często tylko jako pobożne hasła, które nie wywołują głębszego oddźwięku w naszych sercach, umysłach i działaniu.

Dlaczego tak jest?

To Bóg pierwszy wyznaje człowiekowi swoją miłość i to nie tylko przez akt stworzenia, ale również przez swoją obecność. Księga Rodzaju w metaforycznym obrazie ukazuje Boga, który przechadza się po rajskim ogrodzie, otwarty na towarzystwo człowieka (por. Rdz 3,8). Te przechadzki z Bogiem zakończył grzech człowieka, który zaczął się bardziej bać, niż kochać. 

Miłość Boga jest jednak większa niż ludzki grzech. Jakże wymowne są słowa Jezusa: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna.

Ojciec Niebieski tak bardzo nas pokochał, że nie zawahał się dać nam swojego Syna, gotowego oddać za nas swoje życie. To wyznanie miłości Boga do człowieka zdecydowanie przewyższa miłość okazaną nam w akcie stworzenia. Przyjęcie tej miłości jest daniem Bogu całego swojego życia. Bóg przyjmuje człowieka, a człowiek Boga. Każda ze stron w tym cudownym zjednoczeniu zachowuje swoją tożsamość i wolność.

Każde oświadczyny przekładają się na prozę życia, która dzień po dniu weryfikuje ich autentyczność. Codzienna wierność deklaracji miłości nieustannie pogłębia ją. Tak jest zarówno z miłością do Boga, jak i do drugiej osoby. Przedziwnie, ale te miłości mają wspólny mianownik.

W najbardziej nieludzkich warunkach, będących zaprzeczeniem miłości Boga i człowieka powstał jeden z najpiękniejszych tekstów o miłości. Jego autorem jest  Wiktor Frankl, Żyd, znakomity psychiatra, więzień obozu Auschwitz. Pozwalam sobie zacytować fragment jego  książki „Człowiek w poszukiwaniu sensu”(s. 68.71).

W ciemnościach potykaliśmy się o wielkie kamienie i z trudem pokonywaliśmy rozległe kałuże na jedynej drodze wiodącej z obozu. Eskortujący nas strażnicy cały czas pokrzykiwali i popędzali nas kolbami swoich karabinów. Ci, którzy mieli szczególnie obolałe stopy, wspierali się na ramionach swoich towarzyszy. Z rzadka tylko padało jakieś słowo; lodowaty wiatr nie zachęcał do prowadzenia rozmów. W pewnym momencie mój najbliższy sąsiad wyszeptał, kryjąc twarz za postawionym kołnierzem: „Gdyby nasze żony mogły nas teraz zobaczyć! Mam nadzieję, że spotkał je lepszy los w innym obozie i nie wiedzą, jak jesteśmy traktowani".

Jego słowa sprawiły, że pomyślałem o swojej żonie. I gdy tak pokonywaliśmy kolejne kilometry - potykając się, ślizgając po zmarzniętej ziemi, podtrzymując się nawzajem i ciągnąc jeden drugiego naprzód - nic więcej nie zostało powiedziane, lecz obaj wiedzieliśmy, że ten drugi rozmyśla o swojej żonie. Co pewien czas zerkałem w niebo, gdzie wolno gasły gwiazdy, a różowe światło poranka rozlewało się coraz szerzej za wałem ciemnych, spiętrzonych chmur. Przed oczyma jednak wciąż widziałem twarz swojej żony, której obraz był w mojej wyobraźni boleśnie wyraźny. Słyszałem, jak mi odpowiada, widziałem jej uśmiech, jej szczere, dodające otuchy spojrzenie. Wyimaginowane czy nie, w moich oczach to jej spojrzenie miało wówczas w sobie więcej blasku niż promienie właśnie wschodzącego słońca.

Nagle poraziła mnie pewna myśl: po raz pierwszy w życiu objawiła mi się prawda po tylekroć wplatana w pieśni przez poetów i ogłaszana najwyższą mądrością przez filozofów, a mianowicie, że miłość jest najwyższym i najszlachetniejszym celem, do jakiego może dążyć człowiek. Pojąłem wówczas sens największej tajemnicy, której rąbka uchylają przed nami dzieła największych poetów, myślicieli i duchownych: droga do zbawienia człowieka wiedzie poprzez miłość i sama jest miłością. Zrozumiałem, że nawet ktoś, komu wszystko na tym świecie odebrano, wciąż może zaznać prawdziwego szczęścia, choćby nawet przez krótką chwilę, za sprawą kontemplacji tego, co najbardziej ukochał. W sytuacji całkowitej samotności, gdy nie sposób wyrazić samego siebie poprzez pozytywne działanie, gdy jedynym i największym osiągnięciem jest godne i szlachetne znoszenie własnego cierpienia, nawet w takiej sytuacji można doświadczyć spełnienia, kontemplując z uczuciem noszony w sercu obraz najdroższej nam osoby. Po raz pierwszy w życiu byłem w stanie w pełni pojąć znaczenie zdania:  „Aniołowie zatracają się w nieustannej kontemplacji nieskończonej chwały". Nagle idący przede mną człowiek potknął się, a ci, którzy za nim podążali, automatycznie na niego wpadli. Natychmiast zjawił się strażnik i na nieszczęśników posypały się uderzenia bata. Wydarzenie to wyrwało mnie na kilka minut z moich marzeń na jawie. Wkrótce jednak moja dusza odnalazła drogę powrotną do innego świata, zostawiając za sobą tragiczną egzystencję więźnia, ja zaś podjąłem przerwaną rozmowę z moją ukochaną. Zadawałem pytania, na które odpowiadała; potem zaś ona pytała, a ja odpowiadałem.

 „Stać!". Głośny ten okrzyk oznaczał, że przybyliśmy na miejsce. Zaraz też wszyscy rzuciliśmy się do ciemnego baraku w nadziei zdobycia jakiegoś przyzwoitego narzędzia. Każdy więzień dostawał do dyspozycji szpadel lub kilof.

 „Nie możecie szybciej, świnie?". Wkrótce potem zajęliśmy swoje wczorajsze miejsca w rowie. Zmrożona ziemia zgrzytała pod kilofami, aż leciały iskry. Mężczyźni milczeli, pracując w otępieniu.

 Tymczasem moje myśli krążyły wokół obrazu żony, który wciąż miałem przed oczyma. W pewnej chwili przyszło mi coś do głowy: przecież nawet nie wiedziałem, czy ona nadal żyje. Wiedziałem jednak coś innego - coś, w co do tej pory głęboko wierzę: miłość nie ogranicza się do fizycznej powłoki ukochanej osoby. Prawdziwą głębię  odnajduje się, dopiero wnikając w jej duchowe jestestwo, jej wewnętrzne „ja". Wówczas to, czy osoba ta jest przy nas obecna, czy nie, czy żyje, czy jest martwa, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.

 Nie wiedziałem, czy moja żona żyje, i nie miałem szans tego sprawdzić (podczas całego okresu mojej niewoli nie było możliwości odbierania ani nadawania listów), lecz w tamtej chwili nie było to dla mnie istotne. Nie musiałem tego wiedzieć; nic nie mogło osłabić siły mojej miłości, zakłócić moich myśli ani zatrzeć w pamięci obrazu mojej ukochanej. Wydaje mi się, że nawet gdybym wówczas wiedział, iż moja żona zginęła, to i tak - niewzruszony tą wiadomością - oddawałbym się kontemplowaniu jej wizerunku, a moja duchowa rozmowa z nią byłaby równie żywa i satysfakcjonująca. „Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu (...) bo jak śmierć potężna jest miłość".

(Żonę Wiktora Frankla, Tilly, przeniesiono do obozu Bergen-Belsen, gdzie umarła (1944) w wieku 24 lat).

 

Może te głębokie refleksje w tych dramatycznych okolicznościach pozwolą nam odczytać oświadczyny Boga i nasze ludzkie relacje nieco inaczej  i póki jeszcze czas dokonać właściwej korekty życia.

 

 

                                                                                           Ks. Lucjan Bielas

Czy to już koniec Solidarności?

(J 15, 1-8)

V Niedziela Wielkanocy w roku 2021 zapewne nie przypadkowo znalazła się między  1 a 3 maja. Nasze pierwsze skojarzenie, kiedy słyszymy 1 maja – to  Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy obchodzony w wielu krajach od 1 maja 1890 r.  jako upamiętnienie wydarzeń w Chicago w 1886 r.  Starsze pokolenie wspomina uroczyste pochody, trybuny pełne działaczy jedynie słusznej ideologii i przewodnią ideę, którą kończył się napisany przez Karola Marksa i Fryderyka Engelsa Manifest Komunistyczny z lutego 1848 r. Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!

Niezmiernie trzeźwym głosem w społecznych napięciach XIX i XX w. był głos Kościoła Katolickiego, który szczególnie mocno wybrzmiał w encyklice  Rerum novarum, papieża Leona XIII z 15 maja 1891 r.  Podkreślając wagą problemu, Biskup Rzymu poddał wnikliwej krytyce zarówno socjalizm wypływający z liberalizmu, jak i  zaborczy imperializm gospodarczy. Sprawujący władzę w państwie są zobowiązani do zadbania o ochronę podstawowych praw ludzi  pracy. Kościół zaś przez powrót do ewangelicznych zasad życia  winien szczególnie intensywnie troszczyć się o odnowę moralną. Gdyby ten głos Leona XIII był  z większą powagą przyjęty przez duchowieństwo i wiernych, i gdyby świat uznał jego głęboką mądrość,  może historia uniknęłaby krwawych rewolucji i wojen. W ten głos Kościoła wpisuje się ustanowienie przez Piusa XII  w 1955 r dnia 1 maja jako wspomnienie św. Józefa rzemieślnika i powierzenie jego wstawiennictwu społecznych i gospodarczych napięć, które ciągle na nowy sposób, w nowych odsłonach targają ludzką rzeczywistością.

Dla wielu Polaków przygotowujących się w zawirusowanym czasie i w zawirusowanym myśleniu do narodowego święta, do  Uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, jej przesłanie duchowe ma już niewielkie znaczenie. Ważniejszy jest wolny czas i możliwość na miarę ograniczeń, jakiegoś wyjazdu. Słowa, które Królowa, wskazując na Jezusa, kieruje do nas, a które są jedynym dla nas ratunkiem:  Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie (J 2,5), są już prawie niesłyszalne.  Tymczasem chcąc ratować naszą Ojczyznę, chcąc zachować właściwą równowagę społeczną, chcąc życie swoje spełnić, zachowanie tego polecenia Matki Chrystusa i naszej Matki, jest fundamentalne.

Dlaczego?

Wierząc w bóstwo Jezusa Chrystusa, tak jak wierzyła Maryja, oraz wypełniając Jego polecenia, tak jak je słyszymy w naszych sumieniach, znakomicie współpracujemy z Bogiem w dziele stwarzania. Do takiej współpracy, opartej na miłości Boga i bliźniego,  jesteśmy stworzeni. Uwolnieni przez Jezusa od grzechu możemy podjąć  pracę z przyjemnością i ze skutecznością przekraczającą nasz ludzki wkład. 

Znakomicie oddaje to dzisiejsza Ewangelia. Jezus Chrystus, Syn Boży, przypomina nam, że z miłości do nas podzielił nasz ludzki los, przyjmując na siebie prawdziwe człowieczeństwo. Trafnie określił to Sługa Boży bp. Jan Pietraszko, mówiąc o tym, że w Chrystusie w niepojęty dla umysłu człowieka sposób doszło do „zrośnięcia się Boga z człowiekiem w jedną całość, w jeden żywy, owocujący organizm”. Wsłuchując się w przypowieść Jezusa o winnym krzewie, natychmiast staje przed każdym z nas pytanie: jestem żywą cząstką tego Bosko-ludzkiego organizmu, albo już umarłą?

Stawiamy sobie, my Polacy, w tym całym kontekście społeczno-gospodarczo-politycznym pytanie: co zrobiliśmy z Solidarnością, ruchem, który był fantastyczną aplikacją Ewangelii w życie codzienne, jakże podzielonego społeczeństwa. Rewolucją, która nie była skierowana przeciwko nikomu, której hasłem było – Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj (Rz 12,21). Rewolucją, która była szansą niespotykanej w  dziejach narodowej odnowy i przywrócenia kultury pracy.

 I znów stawiamy sobie pytanie – czy żyjemy tą ideą tak, jak żył nią św. Jan Paweł II, jak żył  nią bł. ks. Jerzy Popiełuszko i wielu im podobnych, czy też idea rozminęła się z życiem? Przykładów takiej politowania godnej postawy mamy aż nadto, a może stać nas na to, aby poskładać się na nowo. Z Bogiem nie ma rzeczy niemożliwych!

                              

 

                                                                                                   Ks. Lucjan Bielas

Pasterze, złodzieje i rozbójnicy

(J 10, 11-18)

Tytulatura Jezusa Chrystusa, tym różni się od wszystkich innych na tym świecie , że jest prawdą o Nim, a nie mniej lub bardziej zbiorem określeń, których często celem jest zaspokajania  próżności. Ta tytulatura Jezusa pozwala nam na jeszcze głębsze zrozumienie Jego i Jego misji, na odnalezienie siebie w przestrzeni, jaką On przez jej pełnienie dla nas stwarza.

I tak mówimy o Jezusie, że jest Synem Bożym i rzeczywiście nim jest, jednorodzonym i odwiecznym; mówimy o Nim, że jest królem i rzeczywiście nim jest, i to panującym nad wszechświatem; mówimy o Nim, że jest sługą i jest nim i to najbardziej ze wszystkich uniżonym; mówimy o Nim, że jest arcykapłanem i to też jest prawdą, bo składa Ofiarę najdoskonalszą ze wszystkich innych. Dziś Chrystus nazywa siebie „Dobrym Pasterzem”. Czyni to z pokorą, bo taka jest prawda o Nim. Wydaje się, że właśnie ta prawda o Jezusie i Jego misji jest nam dziś szczególnie potrzebna.

Aby lepiej zrozumieć tytuł Dobry Pasterz, trzeba popatrzeć na kontekst dzisiejszej Ewangelii. Zaskakujące jest to, że zanim Chrystus określi siebie jako pasterz, to nazwie siebie bramą owiec (J 10,7). Tylko przez nią można dostać się pod opiekę Dobrego Pasterza. Są jednak tacy, którzy z pominięciem bramy próbują się do owczarni dostać – wdzierają się inną drogą (J 10,1). W dosłownym tłumaczeniu z greki oznacza to tych, którzy wspinają się na ogrodzenie, aby przez nie przejść. To złodzieje i rozbójnicy, którzy nie mają prawa wejść do owczarni, ale próbują się dostać. Papież Benedykt XVI stwierdził, że owo wspinanie się, oznacza również karierowiczów. Dotyczy to zarówno tych, którzy do swojej kariery politycznej, biznesowej itp. wykorzystują Kościół Chrystusowy, jak i tych, którzy kapłaństwo, pojmują jako drogę życiowego awansu, który z prawdziwą służbą nic nie ma do czynienia.  Na wzór Jezusa nazywają siebie pasterzami, ale z Jezusem nie mają wiele wspólnego. Papież Benedykt zaznacza z całą mocą, że jedyną drogą do awansu na urząd pasterza w Kościele Chrystusowym – jest krzyż. Słowa Jezusa: życie moje oddaję za owce, są podstawą i wytyczną dla wszystkich pasterzy w Jego owczarni.

Coraz częściej słyszymy, że ze strachu przed chorobą, kapłani odmawiają posługi duszpasterskiej. Są to niestety rozbójnicy i złodzieje. To, co czynią, jest największą podłością! Niestety zawsze w Kościele tacy byli i będą. Jezus o nich wie i paradoksalnie przez nich też działa, a sakramenty przez nich udzielana są ważne. Wszechmocny Jezus jest ponad ludzką głupotą. Świadomi tego, nie możemy z powodu ich żałosnej działalności, rezygnować z owczarni Jezusa i z Niego samego, jako Dobrego Pasterza.  Po to dostaliśmy oczy, uszy i rozum, aby ponad tym całym bałaganem w świecie, Jego zobaczy, Jego usłyszeć i do Niego się przyłączyć, na Jego warunkach.

Dziękuję Ci  Jezu – Dobry Pasterzu, że w tym całym naszym pogubieniu jesteś z nami. Dziękuję za Twoją obecność, za Twój głos, za przestrzeń wokół Ciebie, gdzie czuję się bezpieczny. Dziękuję za każdego Twojego pasterza, który przede mną nie ucieka i jest gotów oddać za mnie życie.                                                                                                

 

 

                                                                                                       Ks. Lucjan Bielas

Podkategorie

Nabożeństwa ku czci
Św. Rity

Każdy 22. dzień miesiąca,
godz. 17:00 / 18:00.

Więcej informacji...

Msze Święte

Niedziele i Święta:

7:00, 8:30, 10:00,
11:30, 12:45, 17:00

Dni powszednie:

7:00, 18:00
(od 1.X do 31.XII
7:00, 17:00)

Copyright © Parafia p.w. św. Jana Kantego w Jaworznie - Niedzieliskach, 2024

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Polityka Plików Cookies dostępna jest do przeglądu na stronach GIODO tutaj.